Zastanawiam się, co takiego ja od Niego dostałam... Odkrywam to już od sześciu lat. Miałam wówczas 10 lat... Byłam dzieckiem, które dopiero uczy się życia, ale już wtedy Bóg zaczął pokazywać mi moją drogę. Wszystko zaczęło się od niewinnej "kanapki". Gdy w szkole usłyszałam o akcji, w której mamy przynosić drugie śniadanie biednej osobie, postanowiłam wziąć w niej udział. Niby to tylko dwie kromki chleba, a sprawiało mi w tamtym czasie ogromną radość, że mogę dać coś swojego innym. Kilka miesięcy później otrzymałam kolejne zadanie. Uczyłam się dobrze, szkoła była dla mnie wszystkim. Bóg przysłał do mnie kolejne osoby. Tłumaczyłam im zadania z większości przedmiotów, zostając w szkole czasem do późna. Ale to dawało mi wiele szczęścia. Jednak dla mnie to jeszcze było za mało... Zaczęłam zbierać w szkole fundusze w różnych akcjach, jeździłam do domu dziecka. Gdy któregoś dnia miałam do zrealizowania kolejny punkt mojego planu... Bóg postawił przede mną starszą, samotną osobę. Na początku była tylko rozmowa, robienie zakupów. Ale gdy babcia, bo tak Ją nazywałam, nie mogła chodzić i musiała leżeć, karmiłam Ją, czytałam gazety, zawsze przy Niej byłam. Od Niej uczyłam się miłości i szacunku do innych ludzi. Gdy zmarła, postanowiłam nie poprzestawać w swoim działaniu. Odchodząc ze szkoły podstawowej, rozpoczęłam naukę w gimnazjum, a tym samym kolejny rozdział. W nowej klasie nikt nie uczył się j.niemieckiego, dlatego też wymyśliłam, że pomogę im, bo nie radzili sobie z tym przedmiotem, a ja miałam go już dobrze opanowany. Poświęcałam na to mnóstwo czasu... Aż w końcu od najbliższych usłyszałam: "Oni cię tylko wykorzystują. Zobacz, nie masz nawet chwili dla siebie. Nie pomagaj im.". Te słowa były dla mnie wielkim ciężarem i bólem. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak do mnie mówią. Aż w końcu pojęłam, że dla nich ważna jest zapłata, nie istnieje bezinteresowność. Niedługo potem chciałam dołączyć do jakiegoś stowarzyszenia. Ale niestety nie udało się. Miałam wtedy 13 lat, byłam za młoda, bo nikt nie chciał mnie przyjąć. Tak więc musiała wystarczyć mi tylko pomoc innym w nauce. Czekałam, aż przyjdzie ten odpowiedni moment, gdy wreszcie będę mogła robić coś więcej. Dzisiaj, kiedy mam 16 lat moje marzenie się spełnia. Dołączam do fundacji "Dobrze że jesteś". Będę towarzyszyć chorym w ich cierpieniu. Czy podołam temu zadaniu, nie wiem. Nieustannie się nad tym zastanawiam, ale skoro Bóg zrodził we mnie taką myśl, to pewnie uważa, że dam radę. Niestety już na początku swojej nowej drogi usłyszałam od najbliższych słowa krytyki i próby zniechęcenia. "Czy ty dasz radę? To nie dla ciebie. Chorzy, czy ty wiesz co robisz? Radzę ci, przemyśl to jeszcze, póki nie jest za późno, bo nie dasz rady, zobaczysz.". Nie mam wsparcia u rodziny, przyjaciół. Bardzo niewiele osób wie, że podejmę tą pracę w szpitalu, a od prawie wszystkich usłyszałam niemiłe komentarze. Zawiodłam się... Teraz bardzo uważam, co komu powierzam, więc jeśli coś mówię drugiej osobie, muszę mieć do Niej ogromne zaufanie.
Niemal codziennie rodzi się we mnie pytanie: "Czy jesteś na tyle silna, żeby towarzyszyć chorym?". Boję się, ale wierzę, że dam radę. Nawet jeśli nie będę mogła liczyć na wsparcie najbliższych, będę mieć przy sobie Boga. Pomaganie innym sprawia mi wiele radości, jest czymś, co nadaje mojemu życiu sens. Nie liczę na poklaski innych osób. Chciałabym działać po cichu, najlepiej by nikt o tym nie wiedział. To co czynię, nie jest niczym wielkim, to tylko maleńki uczynek, który nie zasługuje jeszcze na uznanie. Nie chcę słyszeć od chorych słowa "Dziękuję", to nie oto chodzi, bo wypowiedzenie tego wyrazu jest bardzo trudne. Pragnę tylko jednego, uśmiechu na twarzy choć jednej osoby, by ktoś przez moje działanie mógł poczuć się szczęśliwy. Nie wiem, czy mi się to uda. Ale jedno jest pewne, nie poddam się, nawet gdy inni będą mnie wytykać palcami. Nie robię tego dla nich, ale dla chorych.
Codziennie dziękuję Bogu za ten niezwykły dar, który od Niego otrzymałam. Jestem Mu za to bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że postawi przede mną jeszcze wielu potrzebujących ludzi...
"Sercem nie można służyć za pieniądze, sercem służy się za darmo, bezinteresownie."
Kard. Stefan Wyszyński