niedziela, 22 maja 2011

Co robię źle?

Co robię źle? Co? Ja już naprawdę nie wiem... Może powinnam zrezygnować z tego wszystkiego? Chyba tak byłoby lepiej... Nieustannie myślę nad tym od wczoraj i nie znajduję żadnej sensownej odpowiedzi, bo pewnie jej nie ma. Tak bardzo bym chciała, żeby każda sprawa się jakoś ułożyła, ale to chyba tylko marzenia. Nigdy nie będzie dobrze, zawsze coś musi stawać na mojej drodze. Przecież ja tylko chciałam żyć jak Jezus, dla innych. Co w tym złego? Co złego w tym, że chcę dawać miłość, której prawie nie dostaję? Ja już dalej tak nie potrafię... To wszystko jest bez sensu, mój wolontariat, moje plany. Po co mi to? Skąd mam czerpać siły? A właściwie dla kogo i w jakim celu? Dla kolejnego wyśmiania, nie chcę już. Staram się tak mocno kochać tych, przez których cierpię, ale ja już dłużej tak nie potrafię. Chyba jedynym wyjściem będzie rezygnacja...

piątek, 20 maja 2011

Czas

Czas goi rany... Czas jest najlepszym lekarstwem... Tylko ja nie chcę już czekać, to mnie męczy. To wszystko trwa zbyt długo. Muszę rezygnować z rzeczy, które bardzo pragnę. Ale jeszcze niecały rok... Chciałabym w przyszłe wakacje wyjechać na wolontariat zagraniczny, w przyszłości do Afryki, by pomóc potrzebującym. A teraz nie mogę, bo mam 17 lat, bo mi rodzice nie pozwolą. Nie mogę spełniać swoich marzeń, a mam ich tak wiele. Zresztą czasem zastanawiam się, czy w ogóle powinnam je mieć, realizować... Przecież i tak są beznadziejne, bez jakichkolwiek wartości - tak mówią moi rodzice. Wciąż trzeba czekać i czekać, a to tak bardzo boli... Ten czas mnie czasem wykańcza. Zaczynam się zastanawiać, czy to co robię jest słuszne, czy nie zrezygnować. Wiele osób mówi, że wszystko się wyjaśni w odpowiednim momencie. Ale kiedy to będzie? A jeśli nigdy nie nastąpi? Jak długo będę musiała cierpieć z braku zrozumienia? Ja nie mam siły... Wiem, że powinnam zawierzyć wszystko Jezusowi, ale chyba nie potrafię, a może nie wiem jak. Boję się czekać, bo nie chcę znów doświadczać trudności, braku wsparcia, wyśmiania. Nie chcę przechodzić po raz kolejny sama przez to wszystko, bo mogę sobie nie dać rady. Może powinnam jednak spojrzeć łagodniejszym okiem na świat i dać jemu i sobie szansę...

poniedziałek, 16 maja 2011

Decyzja

Chciałam na początku podziękować osobie, która zamieściła ostatni komentarz dotyczący skasowania bloga. Dzięki niemu coś zrozumiałam. Kiedyś bardzo ujęły mnie słowa hasła przewodniego tej strony, a teraz chyba właściwie zapomniałam jak mają wiele do przekazania. Na szczęście ktoś mi o tym przypomniał :)
W zeszłym roku założyłam tego bloga, bo chciałam by za jego pośrednictwem osoby z różnych zakątków mogły w pewien sposób zbliżyć się do Jezusa. Może pragnęłam przekazać, co przeżywałam, gdy było mi naprawdę ciężko, czy też uchronić od pochopnych decyzji. Nie miałam komu o tym powiedzieć, więc dlatego założyłam tę stronę, by ktoś mógł o tym przeczytać. Bardzo często nadchodziły chwile, w których pisanie tutaj wydawało mi się takie bez sensu. Miałam wrażenie, że jest po prostu puste. Nie miałam siły go prowadzić, cokolwiek napisać. Ale może teraz uda się nie przerywać zamieszczania notek. Może komuś rzeczywiście pomaga, gdy to wszystko czyta. Może daje nadzieję, siłę... Nie wiem i pewnie się nigdy nie dowiem. Ale zapamiętam, że zanim po raz kolejny będę rozważać skasowanie bloga, przemyślę jego hasło przewodnie...
Zastanawiam się nad tytułem dzisiejszej notki... Decyzje, ile ich w życiu podejmujemy? Pewnie nie sposób ich zliczyć. Ale jedno jest pewne, cokolwiek byśmy nie postanowili będzie z nami Jezus. Sama decydując się na wolontariat w szpitalu, musiałam rozważyć możliwe konsekwencje tego wyboru. Chociaż było dużych negatywnych stron, znalazły się też i te pozytywne, a w szczególności to, że mogę być dla innych. Nawet nieważne, że jest wiele tych złych chwil, gdy rodzice czy znajomi się śmieją, istotne iż znajdują się też te dobre, gdy widzę uśmiech pacjenta.
Często myślę nad swoją przyszłością. Czy marzenie z dzieciństwa się spełni? Od kilku lat rozważam studiowanie germanistyki. Ale jest drugi kierunek, który marzy mi się od najmłodszych lat, to pedagogika. Na początku była ta zwykła, chciałam pracować w szkole podstawowej lub gimnazjum. Ale teraz od dłuższego czasu myślę o pedagogice specjalnej ze specjalizacją surdopedagogika. Nawet miałam dobre intencje, nauczyć się języka migowego, co zaczęłam czynić :) Tak bardzo bym chciała założyć szkołę, by w niej mogły uczyć się niepełnosprawne dzieci, często odrzucane przez środowisko. Chociaż moim rodzicom nie za bardzo pasuje ten kierunek, mi po raz kolejny wydaje się być tym, co naprawdę chcę robić. Mam wybór: Iść drogą, którą dyktuje mi serce, albo iść tą łatwiejszą, na której nie będę się poświęcać. Wiem, że na każdej spotkam Jezusa, bo jeśli nie zrobię tak jak On mi podpowiada i tak ze mną zostanie. Po prostu z prostej alei, skręcę na inną ścieżkę i zostanie wyrysowana dla mnie kolejna trasa. Muszę jednak pamiętać, że to będzie moja decyzja, nie rodziców, znajomych i to czy przejdę przez życie w sposób wyjątkowy zależy ode mnie, oni mogą mi tylko w tym pomóc ale też utrudnić. Najważniejsze, byśmy nie zapominali, że jest z nami Jezus i pragnie naszego szczęścia.

środa, 11 maja 2011

Jezus czuwa

Niedawno były święta wielkanocne. Niektórzy uczestniczyli w Triduum Paschalnym, inni z różnych względów nie poszli do kościoła. Dla mnie to był bardzo ciężki czas, bo akurat zmagałam się z chorobą. Jednak postanowiłam nie odpuszczać sobie tak wielkich dni, chciałam przeżywać je razem z innymi. W Wielki Czwartek udało mi się wytrwać Mszę Św., chociaż czułam, że nie jest najlepiej. Przyjaciółka powiedziała nawet: "Dobrze się czujesz? Bo jesteś prawie tak zielona jak Twoja bluza.". Ale przecież tak bardzo chciałam móc uczestniczyć w Eucharystii... Jednak piątek przeżyłam tak wyjątkowo, jak nigdy dotąd. Wchodząc do kościoła, spojrzałam na wolną ławkę, która była dla mnie wybawieniem, usiadłam. Po chwili postanowiłam ustąpić miejsca pewnej pani, przecież nie mogłam patrzeć jak stoi z małymi dziećmi. W głębi serca wiedziałam, że to nie jest dobra decyzja, ale uległam jej. Dzielnie stałam oparta o kolumnę i prosiłam Jezusa, żeby pomógł mi wytrwać do końca. Jak nigdy potrafiłam wsłuchać się w każdym słowie wypowiadanym przez kapłana. Moje myśli i oczy skierowane były tylko i wyłącznie na Jezusa. Bardzo mi to pomagało, aż w pewnym momencie zrobiło mi się bardzo słabo, miałam wrażenie, że mdleję, jednak moje słowa skierowane ku Jezusowi były coraz głębsze. Później przestraszyłam się jeszcze bardziej, gdy zaczęła mi lecieć krew z nosa. Wiedziałam, że to miejsce które ustąpiłam, było mi bardzo potrzebne. Ale tak mocno czułam bliskość Jezusa. Gdy wszystko się skończyło i wyszłam z kościoła, byłam szczęśliwa, że Jezus nade mną czuwał. Było bardzo ciężko tego dnia, ale mogę powiedzieć, że to najlepsze przeżycie Wielkiego Piątku, a nawet spośród wszystkich spotkań z Bogiem. Pragnęłam być na każdym dniu w Triduum Paschalnym. Gdy w sobotę chciałam iść, mama kilka razy przekonywała mnie, żebym została. Ja jednak byłam nieugięta, nic mnie nie interesowało, oprócz tego że mam być na Mszy Św. Po raz kolejny czułam się źle, ale tylko do pewnego momentu. Gdy było odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych, a następnie kapłan kropił wodą święconą, zatrzymał się obok mnie i nawet nie wiem dlaczego, wypowiadając moje imię, machnął kropidłem, wylewając na mnie tyle wody, że aż ze mnie kapało. Ludzie spoglądali na mnie trochę dziwnie. Ale mnie to nie interesowało, bo coś się wydarzyło. Od tamtego momentu zaczęłam się dobrze czuć, wszelkie dolegliwości zniknęły. A ja nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. To był dla mnie wielki znak, że Jezus jest ze mną, czuwa nade mną i chce, żebym dotrwała. Widocznie pragnął mojej obecności w tych dniach, pomimo że moje samopoczucie było bardzo kiepskie. Ja nie doświadczyłam jeszcze czegoś tak niezwykłego jak w Wielki Piątek i Sobotę.
Teraz wiem, że Jezus chce z nami być, ale gdy my tego będziemy bardzo pragnęli. Potrzebuje naszej zgody, by mógł działać. Tak bardzo się cieszę, że pomimo wszystkich trudności poszłam do kościoła. Tak bardzo zależało mi, by przeżyć wyjątkowo Triduum Paschalne i chyba się udało, bo Jezus był ze mną.