Tak wiele bym dała, by to wszystko zmienić, by rozpocząć życie od nowa albo w ogóle się nie urodzić... Gdy się układa, potem nagle wszystko się rozpada jak domek z kart przy podmuchu wiatru. Każdy dzień jest taki dziwny, niezrozumiały...
Ostatniego dnia 2010 roku rodzice wyśmiali mnie, że nie piję szampana. Od ponad 7 lat nie rozumieją, jak ważne było dla mnie przyrzeczenie na Pierwszej Komunii. Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym obiecałam, że nie będę spożywać alkoholu. Pomimo słów rodziców, znajomych udało mi się wytrwać, dałam radę powiedzieć "nie" i chyba tak naprawdę tylko z tej jednej rzeczy jestem z siebie dumna...
Gdy 1 stycznia wstałam rano i o godz.7:25 szykowałam się prawie do wyjścia z domu, zamierzając iść do kościoła, a potem jechać do szpitala... Mama powiedziała: "Nie idź, jest tak zimno. Albo przynajmniej nie idź do kościoła, prześpij się jeszcze.". Byłam w szoku, że słyszę coś takiego... Poszłam do kościoła, później do szpitala. Miałam bardzo ciężki dyżur... Nieprzespana noc, pacjenci nie byli zbytnio do rozmowy. Ale gdy ktoś mówi: "Zostań jeszcze ze mną", dostajesz siły, czujesz się nagle mu potrzebny. Byłam w Instytucie 5 godzin... Mogłam poczuć szczęście i dla mnie najważniejsze było to, że pokonałam zmęczenie i byłam przy innych.
W ostatnią sobotę rodzice też mnie nie zaoszczędzili. Mama rano stwierdziła: "Pewnie nie chce ci się tam jechać.". Spytałam ją, dlaczego tak myśli, ona na to: "Bo to daleko, takie uwiązanie.". A ja dostałam siły i odparłam: "Chce mi się, wiedziałam na co się decyduję i nawet gdybym czuła się bardzo zmęczona i tak bym do nich pojechała, żeby wiedzieli, że nie są sami". Wróciłam po 11 godzinach do domu... Dyżur nie był aż tak ciężki jak ostatnio, odwiozłam pacjentkę na dworzec kolejowy. Dlatego byłam w domu o 1,5 godziny później. Ale czy to był stracony czas? Myślę, że nie, bo poświęciłam go komuś... Ale rodzice tego nie rozumieją... Tata już w progu powiedział: "Zobacz, nie masz czasu dla siebie.". Ja na to: "Mam go wystarczająco dużo, przynajmniej mogę zrobić coś dla innych, a nie siedzieć przed telewizorem.". A tata: "Niby co takiego dla nich robisz?", ja poczułam się trochę smutno, jakby ktoś uderzył mnie kamieniem prosto w serce, ale pozbierałam się szybko i odpowiedziałam: "Widzisz, jestem przy nich. To tyle i aż tyle".
Tak ciężko jest pokonać te wszystkie trudności, które stają na drodze, wciąż ze wszystkim walczyć. Ale potem gdy pomimo tych wylanych łez widzę uśmiech na twarzy pacjenta, wiem że było warto. Każdy dyżur jest inny, ciężki... Ale chociaż jest ciężko mi, zabieram choć odrobinę cierpienia choremu. Nie jest łatwo w jednej chwili, wchodząc na oddział zapomnieć o swoich problemach i zająć się kłopotami innych. Ale udaje mi się to i wciąż postanawiam sobie, że będę walczyć, ze wsparciem czy bez, nieważne. Spróbuję jeszcze raz postawić krok do przodu...
"On nie dopuści, by zachwiała się Twoja noga", On da Ci siłę i pokój w sercu, bo jeśli wezwał Cię do niesienia pomocy innym, to też nie opuści Cię w tych najtrudniejszych momentach. On aż 365 razy w Piśmie Świętym powiedział "Nie lękaj się", powiedział na każdy dzień i każdego dnia jest przy Tobie :) Zaufaj Panu już dziś! :)
OdpowiedzUsuń