środa, 10 sierpnia 2011

Nie trać nadziei...

Nie trać nadziei! To właśnie chcę Ci dzisiaj przekazać drogi Czytelniku. Opowiem Ci pewną historię, którą może już znasz, a może nie.
Żyłam jak każdy nastolatek, może trochę więcej przeszłam niż on. W końcu miałam już dwie operacje za sobą. Jedna dosyć poważna, druga trochę mniej. Trochę innych spraw na głowie związanych z rodziną. Nadszedł taki dzień jak dzisiejszy, było to dokładnie 10 sierpnia 2009 roku. Miałam umówioną wizytę do lekarza, poszłam na nią jako 15-latka sama, rodzice nie mieli wtedy czasu. Weszłam do gabinetu, poznałam wyniki badań i okazało się, że jestem chora. To był nowotwór, początkowa faza. Gdy to usłyszałam, nie wiedziałam, co robić. Wychodziłam z pokoju lekarskiego ze łzami w oczach i od razu skierowałam się do szpitalnej kaplicy. Uklęknęłam, powiedziałam: "Boże, czemu mi to robisz" i od razu wyszłam. Powrotną drogę szłam na pieszo, nie chciałam wracać do domu. Szłam głównie lasem i pragnęłam, by coś mi się w nim stało. Niestety nie wyszło... Wróciłam do domu, w którym nikogo nie było. Zaczęłam się zastanawiać, jak powiedzieć o chorobie rodzicom. Postanowiłam zostawić wyniki na stole i wyszłam, ponownie na samotny spacer. Wróciłam po jakimś czasie, spytałam mamy: "Widzieliście?". Ona odparła: "Tak.". Odpowiedziała jakimś spokojnym głosem, jak nigdy. Zapytałam wtedy: "I co teraz będzie?". A ona na to: "Nic. Będzie dobrze.". Stałam jeszcze chwilę i nie wytrzymałam, wyszłam. Przez całą noc płakałam i zastanawiałam się: "Co będzie dalej? Co jeśli choroba się rozwinie, jeśli lekarstwa nie pomogą? Co ze mną?". Przez kolejne dni rodzice nie rozmawiali ze mną na temat choroby, właściwie miałam wrażenie, że zupełnie ich to nie interesuje. A ja potrzebowałam, by ktoś przytulił, powiedział dobre słowo, po prostu był. Nie wiedziałam do kogo zwrócić się o pomoc, skoro zostawili mnie moi rodzice. Przypomniało mi się, że parę dni wcześniej przyśnił mi się mój cioteczny Brat, nie wiedziałam, co to może oznaczać. Gdy o Nim pomyślałam, stwierdziłam: "Albo On albo nikt.". 13 sierpnia, dokładnie o 13:10 napisałam do Niego. Następnego dnia dostałam odpowiedź. Lecz ciągle myślałam: "Jak mam Mu napisać o chorobie? Czy w ogóle to zrobić?". Napisałam Mu o chorobie 15 sierpnia o 22:41, e-mail poszedł, a ja poczułam się trochę lepiej, że mam już to za sobą. Gdy 16 sierpnia otwierałam pocztę i zobaczyłam wiadomość od Brata bałam się ją otworzyć. Pokonałam lęk i zaczęłam czytać... I to co tam przeczytałam, właśnie to było mi potrzebne. Mój Brat wtedy napisał: "(...) Wiedz, że jestem z Tobą. Masz specjalne miejsce w moim sercu. Będę się za Ciebie modlił. (...)". Patrzyłam na te słowa i się popłakałam, bo nie dostałam ich od rodziców, a od Brata, który był ponad 300km ode mnie. Żyłam w poczuciu bezsensowności, oddalona od Boga. Miałam kilka "głupich" pomysłów, które chciałam zrealizować. Ale wtedy nie wyszło, a ja zastanawiałam się, dlaczego. Gdy dowiedziałam się, że jestem zdrowa, znowu runął mi świat. Miałam wielkie pretensje, że zwątpiłam w Boga. Moje pomysły powracały, a ja nie wiedziałam, co robić... Potem jeszcze dużo się wydarzyło. Wiele złego, wiele dobrego... Wypłakałam wiele nocy, byłam zła na świat... Ale dzisiaj, dzisiaj 10 sierpnia 2011 roku, ja żyję! Jestem zdrowa i szczęśliwa, że mam tak niezwykłego Brata. Może kiedyś opiszę Wam dalszą część historii. Może kiedyś opowiecie ją komuś, kto nie będzie miał nadziei, że może wyzdrowieć, temu kto jest sam. Ja w tym wszystkim też czułam się bardzo samotna, tak jak wielu cierpiących ludzi.
Proszę Was o jedno, nigdy nie traćcie nadziei. Ona jest po to, by dodać siły. Warto wierzyć, że może nadejść cud, bo on naprawdę się zdarza. Tak było w moim przypadku, tak może być też u Was.
A teraz coś Wam jeszcze napiszę. Dzisiaj wysłałam kilka wiadomości do osób, które są dla mnie ważne. Podziękowałam Im za to, że są. Wam też chcę za to podziękować. Dobrze, że jesteście! Uwierzcie w te słowa, bo one naprawdę czynią Was wyjątkowymi ludźmi, którymi już się staliście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz