piątek, 26 listopada 2010

Niezwykły dar...

Każdy z nas otrzymuje dary od Boga. Często są one trudne do poznania, czasem widzimy je na pierwszy rzut oka.
Zastanawiam się, co takiego ja od Niego dostałam... Odkrywam to już od sześciu lat. Miałam wówczas 10 lat... Byłam dzieckiem, które dopiero uczy się życia, ale już wtedy Bóg zaczął pokazywać mi moją drogę. Wszystko zaczęło się od niewinnej "kanapki". Gdy w szkole usłyszałam o akcji, w której mamy przynosić drugie śniadanie biednej osobie, postanowiłam wziąć w niej udział. Niby to tylko dwie kromki chleba, a sprawiało mi w tamtym czasie ogromną radość, że mogę dać coś swojego innym. Kilka miesięcy później otrzymałam kolejne zadanie. Uczyłam się dobrze, szkoła była dla mnie wszystkim. Bóg przysłał do mnie kolejne osoby. Tłumaczyłam im zadania z większości przedmiotów, zostając w szkole czasem do późna. Ale to dawało mi wiele szczęścia. Jednak dla mnie to jeszcze było za mało... Zaczęłam zbierać w szkole fundusze w różnych akcjach, jeździłam do domu dziecka. Gdy któregoś dnia miałam do zrealizowania kolejny punkt mojego planu... Bóg postawił przede mną starszą, samotną osobę. Na początku była tylko rozmowa, robienie zakupów. Ale gdy babcia, bo tak Ją nazywałam, nie mogła chodzić i musiała leżeć, karmiłam Ją, czytałam gazety, zawsze przy Niej byłam. Od Niej uczyłam się miłości i szacunku do innych ludzi. Gdy zmarła, postanowiłam nie poprzestawać w swoim działaniu. Odchodząc ze szkoły podstawowej, rozpoczęłam naukę w gimnazjum, a tym samym kolejny rozdział. W nowej klasie nikt nie uczył się j.niemieckiego, dlatego też wymyśliłam, że pomogę im, bo nie radzili sobie z tym przedmiotem, a ja miałam go już dobrze opanowany. Poświęcałam na to mnóstwo czasu... Aż w końcu od najbliższych usłyszałam: "Oni cię tylko wykorzystują. Zobacz, nie masz nawet chwili dla siebie. Nie pomagaj im.". Te słowa były dla mnie wielkim ciężarem i bólem. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak do mnie mówią. Aż w końcu pojęłam, że dla nich ważna jest zapłata, nie istnieje bezinteresowność. Niedługo potem chciałam dołączyć do jakiegoś stowarzyszenia. Ale niestety nie udało się. Miałam wtedy 13 lat, byłam za młoda, bo nikt nie chciał mnie przyjąć. Tak więc musiała wystarczyć mi tylko pomoc innym w nauce. Czekałam, aż przyjdzie ten odpowiedni moment, gdy wreszcie będę mogła robić coś więcej. Dzisiaj, kiedy mam 16 lat moje marzenie się spełnia. Dołączam do fundacji "Dobrze że jesteś". Będę towarzyszyć chorym w ich cierpieniu. Czy podołam temu zadaniu, nie wiem. Nieustannie się nad tym zastanawiam, ale skoro Bóg zrodził we mnie taką myśl, to pewnie uważa, że dam radę. Niestety już na początku swojej nowej drogi usłyszałam od najbliższych słowa krytyki i próby zniechęcenia. "Czy ty dasz radę? To nie dla ciebie. Chorzy, czy ty wiesz co robisz? Radzę ci, przemyśl to jeszcze, póki nie jest za późno, bo nie dasz rady, zobaczysz.". Nie mam wsparcia u rodziny, przyjaciół. Bardzo niewiele osób wie, że podejmę tą pracę w szpitalu, a od prawie wszystkich usłyszałam niemiłe komentarze. Zawiodłam się... Teraz bardzo uważam, co komu powierzam, więc jeśli coś mówię drugiej osobie, muszę mieć do Niej ogromne zaufanie.
Niemal codziennie rodzi się we mnie pytanie: "Czy jesteś na tyle silna, żeby towarzyszyć chorym?". Boję się, ale wierzę, że dam radę. Nawet jeśli nie będę mogła liczyć na wsparcie najbliższych, będę mieć przy sobie Boga. Pomaganie innym sprawia mi wiele radości, jest czymś, co nadaje mojemu życiu sens. Nie liczę na poklaski innych osób. Chciałabym działać po cichu, najlepiej by nikt o tym nie wiedział. To co czynię, nie jest niczym wielkim, to tylko maleńki uczynek, który nie zasługuje jeszcze na uznanie. Nie chcę słyszeć od chorych słowa "Dziękuję", to nie oto chodzi, bo wypowiedzenie tego wyrazu jest bardzo trudne. Pragnę tylko jednego, uśmiechu na twarzy choć jednej osoby, by ktoś przez moje działanie mógł poczuć się szczęśliwy. Nie wiem, czy mi się to uda. Ale jedno jest pewne, nie poddam się, nawet gdy inni będą mnie wytykać palcami. Nie robię tego dla nich, ale dla chorych.
Codziennie dziękuję Bogu za ten niezwykły dar, który od Niego otrzymałam. Jestem Mu za to bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że postawi przede mną jeszcze wielu potrzebujących ludzi...


"Sercem nie można służyć za pieniądze, sercem służy się za darmo, bezinteresownie."
Kard. Stefan Wyszyński

poniedziałek, 15 listopada 2010

wtorek, 19 października 2010

Wybór

Nasze życie składa się z ciągłych wyborów, często trudnych. Wiele razy musimy wybierać między dobrem a złem, co nie jest proste... Co zrobić, by nie poddać się temu, czego nie chcemy? Może łatwiej będzie nam zrozumieć na przykładzie. "Jest niedziela. Idziemy do kościoła, ale w drodze do niego spotykamy naszych starych znajomych. Namawiają nas na piwo, jakiś spacer po parku. Ale my mieliśmy inne plany, szliśmy spotkać się z Bogiem. Zaczynają nas przekonywać, że dawno się nie widzieliśmy, że taka okazja może się nie zdarzyć. Musimy wybierać...". Co wtedy robimy? Najczęściej idziemy wraz z "przyjaciółmi", a nie tam, gdzie zamierzaliśmy. Często dlatego, że baliśmy się powiedzieć "nie, nie idę z wami". Może gdybyśmy wtedy zwrócili się do Boga, dostalibyśmy siłę, żeby odmówić i wyjść na spotkanie ku Niemu? Myślę, że tak.
Zdarza się, że musimy wybierać między złem a złem. Dobrze, że dzieje się to stosunkowo rzadko. No bo cóż zrobić: "strzelić do mordercy czy pozwolić mu zabić"? To jest bardzo ciężkie do rozstrzygnięcia, zazwyczaj podejmujemy to pod wpływem chwili...
Najtrudniejszą decyzją jest dla mnie wybór między dobrem a dobrem. Jak mam wybrać tego, któremu potrzebna jest większa pomoc? Skąd tak naprawdę mam wiedzieć, kto mnie bardziej potrzebuje? To najlepiej zostawić Bogu, zapytać Go. Wybory stają się łatwiejsze, gdy podzielimy się nimi z Bogiem. On nam pomoże podjąć tą właściwą decyzję. Ale najpierw sami musimy tego bardzo pragnąć...

piątek, 15 października 2010

Blisko a jednak daleko...

Długo zastanawiałam się, co napisać, który temat wybrać. Ale postanowiłam jednak najpierw opisać dla mnie wielki dzień, czyli niedzielę.
To miało być wyjątkowe spotkanie na Mszy Świętej, bo miałam przyjąć bierzmowanie. Chciałam, żeby tak wyszło. Czy się udało, do końca sama nie wiem. Witałam księdza biskupa, starałam się, żeby powiedzieć to, co zaplanowałam, żeby to nie były puste słowa, ale te które czuję. Bardzo się denerwowałam, więc mam nadzieję, że o niczym niewłaściwym nie wspomniałam. Potem czytania i homilia. Później właściwy obrzęd sakramentu. Zakończyła się Msza, dopiero wtedy zaczęły mijać emocje.
Ale pod wieczór dopadły mnie myśli: "Czy właściwie przeżyłam ten sakrament? Czy ten dzień był dla mnie wyjątkowy?". Bardzo chciałam, żeby to wszystko nie było ot tak, ale inaczej, niezwykle. Pragnęłam świadomego i godnego przyjęcia tego sakramentu. Starałam się, by wszystko wyszło jak najlepiej, by zrozumieć istotę tego dnia. Nie wiem, czy podołałam zadaniu. Ale to już nie w mojej ocenie. Wiem jedno, gdyby nie dwie osoby, nie udałoby mi się osiągnąć tego, co uczyniłam. Dzięki Nim zrozumiałam, na czym polega ten sakrament i po co w ogóle mam go przyjąć. Gdyby nie One, ten dzień nie zostałby w mojej pamięci, a tak wiem, że będzie trwał w niej długo. A tak pomimo wątpliwości, które miałam, teraz jestem szczęśliwa. Dziękuję Wam!

sobota, 9 października 2010

Cisza...

Jutro, czyli 10 października nadejdzie ten dzień. Dzień mojego bierzmowania. Mam nadzieję, że to będzie wyjątkowa chwila, że uda mi się ją tak przeżyć. Niech Duch Święty przemieni moje życie! Teraz potrzebuję tylko wyciszenia...

sobota, 2 października 2010

Bierzmowanie

Za kilka dni nadejdzie ten moment... Bierzmowanie - sakrament, który umacnia chrześcijanina, aby swoją wiarę mężnie wyznawał, bronił jej i według niej żył. Co mi on da? A może, co chciałabym żeby wniósł w moje życie? Mam jedno pragnienie... Bardzo chciałabym, żeby dzięki niemu nauczyć się mówić językiem miłości. Ale nie ot tak, ale żeby inni słuchając mnie, odkrywali Boga. Wiem, że to trudne do zrealizowania, ale możliwe.
Chodziłam przez rok na spotkania przygotowujące do tego sakramentu i zobaczyłam tam ludzi, dla którym Bóg nie jest ważny. Niestety... Przyjmują bierzmowanie tak na wszelki wypadek, może kiedyś się przyda. A ja chcę inaczej. Chcę, żeby to było umocnienie. Skoro jest to sakrament dojrzałości chrześcijańskiej, to powinien on być przyjęty w niezwykły sposób. Nie na pokaz, bo tak wydaje mi się bez sensu. Zresztą dla mnie wiele rzeczy wydaje się nie mieć sensu...
Miałam za zadanie wybrać patrona. To był dla mnie wielki problem, gdyż nie chciałam się kierować tym, które imię mi się podoba, ale życiem świętego, które chciałabym naśladować. Po długim wahaniu wybrałam św. Julię Billiart. To nie była łatwa decyzja... Pewnie niektórzy teraz się zastanawiają, cóż wielkiego jest w wyborze imienia? W wyborze imienia, nic. Ale w decyzji towarzyszącego nam świętego, dla mnie jest.
Już niedługo otrzymam ten sakrament. Chciałabym, jak najlepiej przeżyć ten dzień. Tak by podobało się Bogu. Postaram się nie patrzeć na innych, lecz tylko na Niego. Mam nadzieję, że mi się uda...

niedziela, 26 września 2010

Spowiedź święta

Spowiedź, czyli sakrament pojednania. Po co został ustanowiony? Wielu moich znajomych twierdzi, że spowiedź przed księdzem jest niepotrzebna, wystarczy ta ogólna. Otóż ja się z nimi nie zgodzę. "Właściwie czemu mam się spowiadać duchownemu, który też grzeszy" - pytają, co ich motywuje, by nie pójść do tego sakramentu. Uważam, że klękając w konfesjonale, czy też w każdym innym miejscu, wyznając swoje słabości, spotykamy się z Bogiem. Ksiądz jest tylko "przykrywką". Czasem pomocną, fakt. Skoro nie baliśmy się zrobić coś złego, to dlaczego nie możemy powiedzieć o tym w konfesjonale? Czyżby strach i wstyd nas ogarniał? Warto się nad tym zastanowić...

Mam pewną historię dotyczącą spowiedzi i pewnego księdza, z którą się podzielę:
Przygotowywałam się do I Komunii, czekałam na nią z niecierpliwością, bo w końcu będę mogła przyjmować Jezusa. Wcześniej trzeba było iść do spowiedzi. Poszłam do Proboszcza, bo akurat spowiadał. Później chodziłam i chodziłam. Nie zależało mi na jakiego księdza trafię, ważne żebym skorzystała z tego sakramentu. Gdy któregoś dnia po Rocznicy I Komunii poszłam znowu do Niego, powiedział mi takie słowa: "Wiesz, ale staraj się nie popełniać tego samego grzechu co miesiąc temu". Pomyślałam sobie: "Więcej do Księdza nie przyjdę. Jak to jest, Ksiądz pamięta, co mówiłam miesiąc temu. Nie, więcej nie przyjdę". Udało się, nie byłam u Niego ok. 6 lat. Gdy 14.02.10 postanowiłam wybrać się do spowiedzi. Dzień wcześniej wróciłam późno do domu. Stwierdziłam, że pójdę do Kościoła, jak się obudzę. Mogłam iść na 8, 10, ale nie chciało mi się wstać i poszłam na 12. Weszłam do Kościoła i spostrzegłam, że spowiada jeden ojciec augustianin. Ucieszyłam się. No ale po chwili okazało się, że zamienia się z Proboszczem. No i się zasmuciłam, chciałam odejść. Ale zostałam... Poszłam i ta spowiedź była moją najlepszą, Ksiądz jak nikt inny mnie zrozumiał. Potem nawet byłam u Niego i wytłumaczył mi wiele spraw. No ale od lutego mijały miesiące i znowu omijałam szerokim łukiem Proboszcza, który siedział w konfesjonale. Wolałam pojechać gdzieś dalej. No ale coś mi mówiło we wrześniu: "Jest pierwszy piątek. Spowiada dwóch księży. Idź". Wiedziałam, że będzie spowiadać Proboszcz i taki inny ksiądz. Chciałam iść do Proboszcza, ale się bałam. Weszłam do Kościoła, pomodliłam się chwilę. Wyprzedziło mnie parę ludzi, ale Ksiądz czekał na mnie. Chociaż miałam pusty konfesjonał z innym księdzem. Ale Proboszcz chyba widział, że chcę iść do Niego. Poszłam i znowu przeżyłam niezwykle ten sakrament. To co mi mówił, jaką pokutę zadał, nie taką zwykłą, taką nad którą trzeba dłużej pomyśleć. Dało mi to dużo do myślenia. Uświadomiłam sobie, że zrobiłam wielki błąd, ogromny w moim życiu. Bardzo teraz tego żałuję. Tych 6-ciu straconych lat. Najgorsze jest to, że w ciągu tego czasu nie spotkałam żadnego duchownego, który by tak do mnie przemawiał, jakbym słyszała Jezusa, u którego spowiedź byłaby naprawdę czymś wielkim.

Dla Was może ta historia nie jest żadną szczególną. Dla mnie i owszem. Jeśli macie blisko siebie duchownego, który do Was przemawia, nie szukajcie innego. Z pewnością nie znajdziecie lepszego... Nie tłumaczcie sobie: "On mnie zna.", to nie jest żadna wymówka. A jeśli ksiądz nas zna, może bardziej pomóc, zrozumieć. Życzę Wam, byście znaleźli takiego duchownego w swoim życiu. Mi się udało.


"
Jeśli chcesz zdobyć prawdziwe szczęście, musisz przeznaczyć wszystkie siły na dążenie do celu zgodnego z twoim powołaniem."
William Cowper

sobota, 25 września 2010

Smutek

Przygnębienie często nam towarzyszy. Czasem przez inną osobę, czasem przez nas samych. Niestety ten stan gorzej znieść, jeśli jest zadany przez naszych "przyjaciół". Niby zawsze wspierają, ale potrafią sprawić, że dzięki ich "pomocy" odechciewa nam się wszystkiego. Sama muszę przez to przechodzić. Najgorsze jest to, że te słowa były dla mnie tak dobitne, że ciągle o nich myślę. Wiem, powinnam zawierzyć wszystko Bogu. Próbuję, ale nie zawsze wychodzi. Z dwóch stron słyszę: "Idź za mną". Staram się wybrać tą właściwą, tą pochodzącą całkowicie od Boga. Ale wierzcie, to nie takie proste. W szczególności mając tych wszystkich "życzliwych" ludzi. Przez smutek podobno łatwiej dostrzec radość. Chciałabym, żeby tak było. Proszę, bądźcie przy mnie. Nie fizycznie, ale duchowo. To dla mnie ważne.


"Najlepszym przyjacielem jest ten, kto nie pytając o powód smutku, potrafi sprawić, że znów wraca radość."
Giovanni Melchiorre Bosco

piątek, 13 sierpnia 2010

Młodzi a religia

Wielu młodych ludzi nie interesuje religia. Bóg nie jest dla nich ważny, lepiej gdy znajduje się gdzieś daleko. Chciałabym poruszać kwestię lekcji religii. "Po co w ogóle ten przedmiot? To strata czasu." - te słowa często mogłam usłyszeć w swojej szkole. W sumie nie ma, co się dziwić. Jeśli chodzi się na te zajęcia z przymusu, to faktycznie jest to trochę bez sensu. Ale z drugiej strony, może to być jedyny kontakt z religią. Może dzięki tym sporadycznym lekcjom niektórzy przypomną sobie o Bogu. Wydaje mi się, że do Boga ciężko jest zachęcić. Często dyskusje, czy inne pomysły na dobrą katechezę mijają się z celem, bo uczniów po prostu Bóg nie interesuje. Spychany jest na sam dół, bo są "ważniejsze sprawy". Pewnie potrzeba jeszcze dużo czasu na zmianę nastawienia do tego przedmiotu przez młodych ludzi, o ile w ogóle ona nastąpi...
Czasem może być to wina nauczyciela. Zniechęca do wiary, prowadzi nieciekawe zajęcia. Ale pedagog nie powinien być całkowitą przeszkodą w odkrywaniu Boga. Jest przecież Kościół. Nie warto zwalać winę na nauczyciela. Może jest tam też nasz błąd. Spróbujmy go dostrzec...


"Aby wiara nasza nie opierała się na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej."
1 Kor 2,5

czwartek, 12 sierpnia 2010

Wakacje z Bogiem

Wielu z nas wyjeżdża na wakacje. Dzieci jadą na kolonie albo na wyjazdy z rodzicami. Cieszą się z wolnego czasu, mogą odpocząć od nauki. Niestety wiele rodzin w tym czasie zapomina o Bogu. Zafascynowani pięknym potokiem, czy wysokimi górami. W niedzielę nie idą do Kościoła, bo za daleko, bo się nie chce. Ale cóż to za wakacje? Bez Boga, bez modlitwy...
Jak przez mgłę pamiętam swoją pierwszą kolonię. Było to 6 lat temu. Wyjazd organizowany był z mojej parafii, pojechaliśmy do Poronina. Codziennie modlitwa, Msza Święta. Wtedy cieszyłam się z odpoczynku od domu, teraz wiele bym dała, żeby taki wyjazd powtórzyć. To niezwykłe uczucie spotykać się na wycieczce codziennie z Bogiem.

Pamiętajmy o modlitwie, niech nasze wyjazdy będą przepełnione obecnością Boga.



"Nie zapomnij o Bogu, nawet gdy jesteś daleko od domu."
myśl własna

niedziela, 8 sierpnia 2010

Ksiądz

Wiele młodych ludzi uważa, że księża i Kościół są niepotrzebne. Mają pretensje do nich z błahych powodów. Czemu? Sama nie wiem. Osobiście myślę, że księża wiele mogą wnieść w naszym życiu.
Często księży traktujemy jako osobę, która odprawia tylko Mszę Św. i spowiada. Jednak jest inaczej. Wielu z nich możemy traktować jako przyjaciół. Doradzą, pomogą w życiu duchowym. Dla mnie młodej osoby takie zachowanie jest godne uznania. Miałam takie szczęście, że spotkałam takich duchownych, co zawsze znajdą czas i podtrzymają na duchu. Wiele wnieśli w moim życiu. Dzięki Nim zrozumiałam, co to jest wiara, dla kogo warto żyć. Ale ksiądz może być także autorytetem, w szczególności tym duchowym. Pokazując nam, jak należy postępować, by być bliżej Boga. Zapewne gdybym spotkała innych duchownych, miałabym inne zdanie na ten temat. Ale moje życie tak zostało pokierowane, że to właśnie oni stanęli na mojej drodze.

Dziękuję wszystkich duchownym, którzy pokazują mi drogę do Boga, znajdują dla mnie czas. To dla mnie bardzo ważne, bo dzięki temu mogę lepiej zrozumieć wiarę.



"Gdy widzimy, co ludzie wyprawiają z Kościołem, z Chrystusem żyjącym w Eucharystii, ze Mszą świętą, Ewangelią, Krzyżem, mówimy, że Bóg był bardzo odważny, powierzając to wszystko ludziom."
Kard. Stefan Wyszyński

wtorek, 27 lipca 2010

Przyjaciel

Wielu z nas ma przyjaciół. Dzielimy się z nimi swoimi radościami i smutkami, mamy po prostu kogoś, komu ufamy, że nas nie zawiedzie. Potrzebujemy, by ktoś wysłuchał, doradził i zrozumiał. Ale niektórzy tego szczęścia nie mają. Żyją samotnie, nie mogą zwrócić się do nikogo o pomoc. Czasem na własne życzenie, czasem z wynikających cech charakteru. Często muszą radzić sobie z problemami sami, zniechęceni i bez motywacji do życia.
Mówi się, że najlepszym przyjacielem człowieka jest pies. Czemu? Zawsze wysłucha, nie nakrzyczy. Na krótką metę zdaje egzamin. Ale potem pojawia się pustka, bo potrzebujemy innej bliskości.
Jeśli czujemy się samotni, a jesteśmy osobami wierzącymi mamy jedno wyjście. Tym przyjacielem może zostać Bóg. Jemu możemy powierzyć swoje problemy, poradzić się. On chociaż zapewne nie odpowie nam głośno, uczyni to w inny sposób. Jeśli wsłuchamy się na pewno dostaniemy odpowiedź. On zawsze nas przyjmie z otwartymi rękoma. Nie ważne, czy to będzie osoba starsza, młodsza, strażak czy lekarz. Musimy tylko sami tego chcieć. Oczywiście osoby mające bliskich towarzyszy mogą też mieć w Bogu przyjaciela. On dla każdego znajdzie czas i miejsce.

Dziękuję temu, który oddał swój czas, gdy najbardziej potrzebowałam wsparcia drugiego człowieka. Dla tej osoby dedykuję napisany przeze mnie wiersz:

"Po prostu bądź"
Jesteś ze mną zawsze,
Nawet gdy oto nie proszę.
Wiesz, co powiedzieć, by mnie pocieszyć.
Twoje słowa są dla mnie drogowskazem i źródłem nadziei.
Gdy wszyscy mnie opuścili,
Ty pozostałeś...
Sprawiając, że teraz mam dla kogo żyć.
Wiedz, że jesteś kimś,
Komu bezgranicznie ufam,
Dającym światło w ciemnym tunelu.
Gdyby nie Ty,
Teraz pewnie by mnie tu nie było.
Dziękuję Ci za Twoją obecność,
Za wiarę we mnie i zrozumienie.
Wystarczy mi tylko Twoje milczenie...
Proszę, po prostu bądź...


"I trzeba być wielkim przyjacielem i mocnym przyjacielem, żeby przyjść i przesiedzieć z kimś całe popołudnie tylko po to, żeby nie czuł się samotny. Odłożyć swoje ważne sprawy i całe popołudnie poświęcić na trzymanie kogoś za rękę."
Anna Frankowska

czwartek, 22 lipca 2010

Walka...

Życie to nieustanna walka... Z samym sobą, swoimi słabościami, z innymi ludźmi. Warto zastanowić się jednak najpierw nad definicją tego wyrazu. Słownikowe tłumaczenie brzmi: działanie mające na celu zdobycie, odzyskanie kogoś lub czegoś, a także zmaganie się ze stanem swojego ciała, ducha lub umysłu.
Ile razy w dzieciństwie walczyliśmy o różne zabawki, czy bycie lepszym? Pewnie wiele... Z wiekiem walka ta wygląda inaczej. Zmagamy się ze swoimi lękami, co nie raz jest bardzo trudne, bo strach nie pozwala nam postawić kroku w przód. Mamy wówczas pewną blokadę, że nie jesteśmy w stanie jej przezwyciężyć. Niekiedy wymaga to dużo czasu, wiary w siebie i wytrwałości. Czasem jednak i tak nie udaje nam się zrealizować zamierzonego celu, ale wówczas wiemy, że próbowaliśmy. A właśnie nasze istnienie składa się z nieustających prób. Czy to zmierzenia się z otaczającym światem, czy przejściem przez życie w sposób wyjątkowy, podobający się Bogu.
Czasami walczymy również o wiarę, o przekazanie jej innym pokoleniom. Niestety, często na darmo. Dlaczego? Ludzie są przekonani, że bez Boga jest lepiej, że to czy wierzą czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Ale zdarza się też tak, że dzięki naszym działaniom pomożemy zrozumieć świat innej osobie. Kiedyś ludzie oddawali życie za wiarę, walczyli o nią. Dzisiaj, niewielu z nas pewnie zgodziłoby się na taki krok. Niestety...
Walka to dobra nauka. Ufając Bogu, możemy zwyciężyć nawet w największej dla nas bitwie. Najgorsza jest ta z samym sobą, bo przełamanie swoich lęków wymaga od nas wielu wyrzeczeń . Ale nie warto się poddawać, bo nawet nie widząc owoców, mamy za sobą dobrą lekcję od życia.


"... nikt nie może stracić z oczu tego, czego pragnie. Nawet kiedy przychodzą chwile, gdy zdaje się, że cały świat i inni są silniejsi. Sekret tkwi w tym, by się nie poddać."
Paulo Coelho

piątek, 16 lipca 2010

Autorytet w życiu człowieka

Autorytet w życiu człowieka... Czy właściwie musi być? Czy bez niego istnienie jest złe? Moim zdaniem, nie. Wybór należy do nas. Chociaż posiadanie jakiegoś wzoru na pewno pomaga.
W dzisiejszych czasach uważa się, że młodzi ludzie są źli, a ich ideały to tylko fikcyjne postacie z gier komputerowych. Jednak ja myślę inaczej. Nie wszyscy są tacy sami, czyli aroganccy i antypatyczni. W XXI wieku brakuje nam chyba tych wzorów. Tu może się ktoś ze mną nie zgodzić. No bo przecież Jeziorański, Kuroń, czy też Jan Paweł II. Ale właściwie, ile o nich wiemy? Zapewne niewiele...

Tu pewnie nasuwa pytanie: A kto jest właściwie moim autorytetem?
Pierwszą osobą jest ktoś, kto żyje obecnie, znam Ją od 9 lat. Pokazuje mi, jak iść drogą do Boga, ukazuje swoje świadectwo wiary. Jest to człowiek, któremu wiele zawdzięczam. Gdyby nie On, nie wiem, co by się teraz ze mną działo. Codziennie dziękuję, że spotkałam tą osobę w swoim życiu.
Drugą wyjątkową postacią jest dla mnie św. Ignacy Loyola. Jego droga nawrócenia. Dla mnie młodej osoby niesamowita.
Trzecią osobą jest św. Julia Billiart. Podziwiam ją za to, że mimo nieszczęścia, które ją spotkało, ufała Bogu, nie odwróciła się i nie oskarżała Go. Ta postawa, oddanie może być dla mnie jedynie godne wielkiego podziwu.

Myślę, że każdy powinien znaleźć taką postać, w której znajdzie cechy do godnego naśladowania. Niewiele można stracić, a wręcz przeciwnie zyskać...


"Autorytet rzecz śliska - trudno go zdobyć, łatwo stracić."
Tadeusz Hipolit Czeżowski

niedziela, 4 lipca 2010

Marzenia

Jak wielu z nas choć na chwilę chce oderwać się od rzeczywistości? Do takich ludzi z pewnością zaliczam się ja. Czemu lubimy marzyć? Może dlatego, że zapominamy o wszystkich cierpieniach, porażkach. Przenosimy się do takiego świata, który chcielibyśmy sami stworzyć. Nowy samochód, dużo pieniędzy, czy też podróż dookoła świata... A ilu z nas marzy o spotkaniu z Bogiem? Myślę, że stosunkowo niewielu... O ile w ogóle ktoś taki się znajdzie. Może warto byłoby to zmienić? Dobrze jest mieć marzenia, choć tak naprawdę często się nie spełniają. Dzięki nim czujemy się lepiej, mamy w życiu cel. Lecz w tej fantazji nie zapominajmy o Bogu.


"Uszczęśliwianie innych jest marzeniem ludzi szczęśliwych."
Phil Bosmans


"Marzenia zwykle się spełniają, ale nie tak i nie wtedy, kiedy tego pragniemy."
Maria Dąbrowska

niedziela, 27 czerwca 2010

Choroba w życiu ludzkim

Choroba... Czasem to tylko przeziębienie, a czasem towarzyszy nam przez całe życie. Jest to pewne wyzwanie, które musimy pokonać. Wiele osób mające różne schorzenia zadaje sobie pytanie: "Dlaczego ja?". Niestety nie ma na to odpowiedzi. Nie chcemy, by nas spotkało cierpienie, lecz drugiego człowieka. Czasem nie dlatego, że jesteśmy egoistami, tylko pragniemy żyć "normalnie".

Sama, gdy doświadczyłam nowotworu, stawiałam te pytanie sobie i Bogu. Jestem przecież młoda, życie przede mną. Tak z dnia na dzień moja wiara gasła. Pewnie z wieloma osobami dzieje się podobnie. Narasta wówczas żal do Boga, że musimy cierpieć. Właśnie w tym momencie życia niektórzy oddalają się od Niego. Skoro pozwolił na moją chorobę, to ja nie będę powierzać Mu swojego istnienia. Przestanę się modlić i chodzić do Kościoła. Po co miał(a)bym to robić? Jednak, gdy zdarza się cud i wyzdrowiejemy, miłość do Boga nagle powraca. Jesteśmy źli na siebie, że zwątpiliśmy w Jego istnienie. Nie wiemy, co wówczas robić. Czasem najlepszym wyjściem jest rozmowa z duchownym, spowiedź, czy chociażby dialog z samym Bogiem.

Niech żadna choroba nie oddali nas od Boga. On dopuszcza takie trudności, z którymi wie, że człowiek sobie poradzi. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Bóg ma obmyślony wobec nas plan. Czasem przez chorobę można wiele dostrzec. Tego każdemu choremu życzę, by zauważył Boga poprzez cierpienie.


"Powstań, ty, który już straciłeś nadzieję. Powstań, ty, który cierpisz. Powstań, ponieważ Chrystus objawił ci swoją miłość i przechowuje dla ciebie nieoczekiwaną możliwość realizacji."
Jan Paweł II


"Kogo Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada wielkie nadzieje, na tego zsyła wielkie cierpienie, doświadcza go nieszczęściem."
Fiodor Dostojewski

wtorek, 22 czerwca 2010

Modlitwa

Wiele osób traktuje modlitwę jako wyklepanie określonych formułek. Często nawet nie wiedząc, co dane słowa oznaczają. Moim zdaniem popełniają tym samym błąd. Warto zastanowić się, czym w ogóle jest modlitwa.

Najprostszą definicją jest "rozmowa z Bogiem". Właśnie rozmowa, czyli dialog. Jeszcze kilka lat temu nie zastanawiałam się nad tym, ale teraz już wiem, jak powinna wyglądać ta konwersacja. Skoro jest to rozmowa, zatem musi być przynajmniej dwóch uczestników, w tym przypadku to "ja i Bóg". Jeżeli już klękamy do modlitwy powinniśmy ją odpowiednio przeżyć. Wypowiedzenie kilku nauczonych wcześniej formułek jest bez sensu. Ale przecież to wszystko nie musi tak wyglądać. Może lepiej po prostu pomodlić się własnymi słowami. Bóg na pewno zauważy nasze starania. Wydaje mi się, że zazwyczaj prosimy Go o zdrowie, o wiele innych spraw. Rzadziej dziękujemy za przeżyty dzień, czy też porażkę. Często zapominamy przeprosić Go za popełnione zło. A to właśnie na tym powinniśmy skupić największą uwagę.

Inną definicją modlitwy może być "wypełnianie się obecnością Boga". Tak jak czasem siedzimy razem z przyjacielem i nie odzywamy się do siebie. Tak samo możemy przeżywać to z Bogiem. Nie mówimy do siebie, ale wypełniamy się swoją obecnością. Czyż nie pięknym zjawiskiem jest porozumiewanie się bez słów? Uważam, że czasem spędzenie chwili ciszy z Bogiem, może być o wiele bardziej wartościowe niż modlenie się.

Zastanawiam się jeszcze nad jednym. Dlaczego modlitwa sprawia nam w niektórych chwilach taką trudność? Dialog z Bogiem powinniśmy traktować jako rozmowę z przyjacielem, albo nawet kimś ważniejszym. Często klękamy do modlitwy, zabiegani, myślący o innych sprawach. Warto jednak poświęcić chociaż 5 minut jedynie dla Boga. Powiedzieć Mu o swoich cierpieniach i radościach, ale w pełnym skupieniu.


"Modlitwa nie polega na tym, żeby dużo myśleć, ale na tym, żeby bardzo kochać."
św. Teresa z Ávila

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Wiara młodej osoby

Wiara jest bardzo istotna w życiu każdego człowieka, w szczególności młodego. Trzeba o nią dbać, tak jak Mały Książę robił to ze swoim ukochanym kwiatem. Mam 16 lat, ale ile razy moja wiara, czy przekonania zostały wystawiane na próbę? Bardzo dużo... Jednym z przykładów może być to, że idziemy do Kościoła, zamiast spotkać się ze znajomymi. Osoba wierząca woli spędzić czas z Bogiem, a nie przed komputerem, czy też na piwie z innymi. Jesteśmy często przez to wyśmiewani. Bynajmniej ja mam takie doświadczenie. Nie raz słyszałam słowa: "Po co idziesz znowu do tego Kościoła? Ile można tam siedzieć? Nie rozumiem cię". Niestety niektórzy nie rozumieją, że dla niektórych Bóg jest bardzo ważną postacią.

W wieku dorastania nadchodzi wiele chwil zwątpienia. W szczególności w Boga. Czemu? Dlatego, że nie mamy dowodów na Jego istnienie, tak to sobie większość tłumaczy. „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Tak samo powinno być z nami. Czy wszystko musimy zobaczyć, żeby się do czegoś przekonać? Nie. Na tym właśnie moim zdaniem polega wiara. Jest ona wielkim skarbem od Boga. Żeby naprawdę zaufać, trzeba poznać, zrozumieć i oddać się. To wszystko robimy z własnej woli, bo przecież Bóg daje nam wybór. Nie bójmy się życia powierzyć Panu, z Nim jest o wiele łatwiej przeżywać gorsze dni...


"
Rozumiej, abyś mógł wierzyć, wierz, abyś mógł rozumieć"
św. Augustyn