wtorek, 2 sierpnia 2011

Pożegnanie...

Pomysł napisania dzisiejszej notki zrodził się po przeżyciu ostatnich dwóch dni, w których brałam udział w pogrzebach. Na obydwu Mszach Św. słyszałam: Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Tych osób nie ma tu na ziemi, ale są u Pana. Zastanawiałam się, jak to jest. Odchodzimy, niczego się nie spodziewając, zostawiamy wszystko i idziemy do Pana. A co jeśli w tym czasie żyliśmy tylko dla siebie, nie robiąc nic dla innych, nie czyniąc tych najdrobniejszych zadań. Jak się ostatnio dowiedziałam, wystarczy drobny gest, a nie wielkie osiągnięcie. Każdego dnia można dawać świadectwo swojej wiary i będziemy rozliczani za te małe uczynki, a nie te ogromne...
Zastanawiałam się, dlaczego ludzie płaczą. Przecież dana osoba odchodzi do Ojca, przecież tam jest jej tak wspaniale. Czemu oni płaczą? Zastanawiałam się, ile osób byłoby na moim pogrzebie? 5, 10, 100? Przyszliby z obowiązku, czy może dlatego, że coś dla nich znaczyłam? Tak sobie w tym momencie pomyślałam, że jakby było moje pożegnanie to chciałabym, żeby ludzie przyszli tam uśmiechnięci, nie ze łzami w oczach - chyba że ze śmiechu. Żeby radowali się, że mogę spotkać się z Jezusem. A jeśli mieliby płakać albo przyjść z obowiązku, to niech tego nie robią. Jeśli moje życie mogłoby stać się świadectwem dla innych, to niech opowiadają o tym. Ale jeśli byłoby inaczej, niech o mnie zapomną. Nie wiem, czy zdołam uczynić to wszystko, co bym chciała. Nie wiem, czy moje życie będzie mogło stać się wzorem dla innych. Lecz jedno wiem na pewno, tylko ja, wyłącznie ja będę stać przed Jezusem i odpowiadać za swoje czyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz